Możesz siedzieć w domu, ale wtedy nie narazisz się przygodzie. A ona czeka tuż za rogiem.

niedziela, 21 listopada 2010

Labuan Pandan







Wszystkie narody, wioski i miasta, ludzie zyjacy tu i tam, maja swoj raj na ziemi. Wlasnie w takowym spedzilam moje dwa ostatnie dni. Nie wiedzialam czy wybrac sie na wschod Lombok, bo oferowal tam mieszkanie chlopak, u ktorego byly do tej pory dwie osoby. Ale pojechalam i teraz wiem, ze bardzo dobrze zrobilam. Heri odebral mnie z miasta Labuhan Lombok i zawiozl motorem do swojej wioski. Tam spotalam sie z jego kolegami Qumarem, w domu ktorego spedzilam dwie noce, i z Rudy, z ktorym spedzilam dwa dni chodzac po plazy i nurkujac z maska. Wlasnie Rudiemu bardzo duzo zawdzieczam. Pierwszego dnia nauczyl mnie splatac sznurek z lisci palmowca oraz jesc twarde, jeszcze nie slodkie mango.
Nastepnego dnia poszlismy na wschod slonca i tradycyjne sniadanie. Ale najlepsze bylo dopiero przed nami. Mielismy nurkowac na pobliskiej plazy, by moc zobaczyc rafe koralowa. Niestety fale tego dnia byly za silne. Wtedy Rudy zdecydowal, ze pozyczamy lodke i plyniemy na mala wysepke z pieknym bialym piaskiem i z przecudna rafa koralowa. Troche sie obawialam, ale... Byl to przepiekny dzien (kiedys opisze go bardziej szczegolowo :)). Rafa koralowa z przepieknej urody rybkami zachwycila mnie bezmiary. Musze nadmienic, ze na rybach moja obecnosc robila mniejsze wrazanie niz na tutejszej ludnosci!!! Widzialam rybke Nemo i Dori :) W takich wlasnie wypadkach brakuje slow! Ale wiem dwie rzeczy: Bog jest niesamowity i ma nieograniczona fantazje oraz to, ze czuje sie lepszym czlowiekiem i bardziej szczesliwym!!!

czwartek, 18 listopada 2010

Slynny zachod slonca w Kucie!

Slynny zachod slonca w Kucie, nad Oceanem Indyjskim. Kiedy go po raz pierwszy widzialam: pomaranczowa zachodzaca kula zrobila na mnie wielkie wrazenie! Poczulam sie nagle zupelnie wolna. Wyzbyta z kontekstu podrozowania, bycia obca wspod ciemnoskorych Indonezyjczykow i poczucia tego, ze prawdziwe zycie, z prawdziwimi ludzmi, ktorzy sa dla mnie drodzy sa daleko i w czasie i w przestrzeni. Uczucie mistyczne! Po zanurzeniu sie w falach,ze zdziwieniem moglam stwierdzic, ze woda jest ciepla!! No i zaczelam plynac ku zachodzacemu sloncu!

Nastepnego dnia byly piekne chmury. Znowu poszlam sie wykapac. Tym razem fale byly bardzo duze. Nie mialam sily walczyc z zalamujacymi sie przede mna falami, wiec chcialam poplynac dalej, poza linie zalamywania sie fal. Myslalam, ze latwo bedzie mi wrocic, ze fale poniosa mnie do brzegu, ale tak nie bylo. Czulam, ze plywam w miejscu i ze nie tak latwo powrocic do brzegu, a ratownik gwizdal jakos znaczaco na mnie... Albo mu chodzilo o to, ze wplynelam na teren przeznaczony dla surferow, albo ze juz wszyscy powinni wyjsc, bo robilo sie ciemno. No i udalo sie. Jeszcze na pewno nie bylo zagrozenia zycia, ale pomyslalam sobie, ze jednak Ocean to zywiol i ze nie ma co go lekcewazyc.

Za trzecim razem poszlam zrobic zdjecia. Choc wydaje mi sie, ze poprzedniego dnia bylo jeszcze piekniej, ale moze jak sie podretuszuje troche to tez bedzie niesamowicie. Spacerowalam sobie po plazy robiac chyba co minute zdjecie. Nie moge ich na raziewrzucic bo cos szwaankuje, ale co sie odwlecze :)

wtorek, 16 listopada 2010

Candi Cetho i Candi Sukuh









Na wschod od Solo, ok 30 km znajduja sie dwie bardzo ciekawe swiatynie. Dlugo kombinowalysmy z Lisa, jak to wszystko pogodzic i jak do nich dojechac, w koncu zdecydowalysmy sie, ze jak sie uda, to tak bedzie. Najpierw wzielysmy Bemo, czyli samochod jak nasza nyska, przerobiony na autobusik - w taki sposob przemieszczeja sie lokalesi, no chyba ze wezma jeszcze riksze, ale ta jest za wolna na dlugie trasy. Dojechalismy nim do Karangpandan. To byl swojego rodzaju dworzec autobusowy, trzeba bylo sie przesiasc na kolejny autobus i oczywiscie negocjowac cene. Dojechalismy nim do Kemuning. Tu juz lokalesi wiedzieli co robic. Jak tylko zobaczyli dwie biale, to zaraz zaoferowali transport. Pojechalysmy do dalszej swiatyni Candi Cetho ok 9 km na motorach. Droga byla bardzo stroma, ale za to widoki piekna - plantacje herbaty porastaly zbocza gory. Dojechalismy i zaczelysmy znowu targowac sie z facetem, bysmy mogly z nim zjechac i by zawiozl nas do kolejnej swiatyni. Jego cena bylo 60 tys za dwie osoby, ale uwazalysmy, ze to za duzo, bo przeciez i tak musi wrocic na dol. Od osoby za jedna droge chcial 10 tys, a litr benzyny kosztuje 5 tys. No wiec podziekowalysmu mu i poszlysmy zwiedzac swiatynie. Bylo cicho i bardzo urokliwie. Dla mnie to byl dopiero pierwszy raz, kiedy tak na dobre ucieklam od chalasu miasta. Sama swiatynia jest bardzo dziwna i zagadkowa. Wznosi sie na wzgorzu Gunung Lawu. Mozna powiedziec, ze polozona jest tarasowo. Probowalysmy z Lisa doliczyc sie ile ma "tarasow", ale we mgle gubilysmy nasze obliczenia, chyba wyszlo gdzies z osiem. Ja podazylysmy drozka odchodzaca z boku swiatyni, to idac drozka wydeptana na zboczu gori i przecinajaca wartki strumien dotarlysmy do jeszcze jednej swiatyni, ktora byla bardzo malutka, za to wazna, bo albo ofiarowano bostwo puszke fanty, albo modlono sie do niej :) W kazdym razie widok byl rozbrajajacy - musialysmy sie wspiac po stromych schodach na trzy tarasy, zeby zobaczyc wlasnie ten widok.
Powrotna droga do glownej swiatyni zajela nam mniej czasu niz za pierwszym razem. Ciekawe czemu sie tak dzieje? :)
No i nastala chwila wielkiej decyzji: CO TERAZ? Czy szukac miejscowych by spowrotem zabrali nas motorem, czy schodzic szosa na piechote, ale to nie wchodzilo ze wzgledu na kolana Lisy. Pytamy sie jak zawsze rozgarnietych lokalesow o droge. No i niby mozna przejsc przez pola, do drugiej swiatyni, ale ze jest wiele drozek i ze mozna sie zgubic. Nie ma oczywiscie oznaczen. No ale co, my nie pojdziemy?! No i ruszylysmy w nieokreslone znane, przez nieznane. Na poczatku wzbudzilysmy wielkie zainteresowanie wsrod miejscowych budujacych tarasy ryzowe. Potem wsrod kolejnych mezczyzn pracujacych po drugiej stronie. Jak wtargnelismy na miejscowy cmentarz (a nigdy takiego nie widzialam, to i nie moglam widziec, ze sie pcham, gdzie nie trzeba) to znowu zaczeli krzyczec za nami i wskazywac droge. Chyba dlatego, ze nie za bardzo bylysmy kumate, jakis mezczyzna odlaczyl sie od tamtych i zaczal isc w nasza strone, potem minal nas i szedl przed nami. Nic nam nie powiedzial. Czasem zatrzymywal sie scinajac maczeta galezie. Wycinal kszaki. Przystawal. W koncu stalo sie jasne, ze jest naszym przewodnikiem i ze mamy isc za nim. A krajobrazy byly piekne tego lata... (parafraza znanego nam z liceum wiersza). W koncu wszedl na gorke i tylko wskazal reka, gdzie mamy isc. Poszlysmy. Tu droga nie stawiala przed nami trudnych wyborow i zakretow niewiadomo dokad. Dopiero jak doszlysmy do jej konca, gdzie trzeba by bylo skrecic w prawo lub w lewo, to dopiero mogly bysmy miec zagwostke, ale nie mialysmy, bo spotkalysmy bialego czlowieka w otoczeniu lokalesow plci zenskiej i dalej, jakimis skrotami przez pola dotarlysmy do kolejnego miasteczka. A tam byl maly wodospat i altanka. Akurat zaczelo podac, wiec schowalysmy sie w niej na piknik i na krotka drzemke. Bylam juz taka zmeczona, ze bez niej to bym chyba nie dala rady dalej isc. Ruszylysmy dalej. Droga byla prosta i szeroka na jedno auto. I gdybysmy wiedzialy, ze nalezy nia isc i po prostu po jakims czasie nia dojdziemy, to nie bylo by problemow. Ale gosciu, ktorego pytalysmy powiedzial, ze za 2 km dojdziemy. I dlatego sie zaczelysmy przejmowac, bo szlysmy juz dlugo a do tego znowu sie rozpadalo. Okazalo sie, ze byly to jak zwykle 2 km indonezyjskie, czyli ok 4/5 km.
Jaka byla nasza radosc, kiedy nagle ukazala nam sie swiatynia Sukuh - cel naszej wedrowki. ZROBILYSMY TO!!! Doszlysmy bez mapy! Oczywiscie dzieki zyczliwosci lokalesow :)
Sama Candi Sukuh to kolejna niespotykana perelka (inaczej bysmy tam nie szly :)). Jest ona bardzo zagadkowa i tajemnicza. Swoja budowa przypomina bardziej piramidy majow, niz swiatynie hinduskie. Zbuowana zostala w XV w. I na pewno sluzyla obrzeda plodnosci. Inna nazwa tej swiatyni jest "erotyczna" swiatynia. Tutaj przychodza mezczyzni, zeby zapytac sie bostwa, czy dziewczyna, z ktora maja sie ozenic jest dziecica. Moga sie tez dowiedziec, czy ich kobieta go zdradza, czy nie.
Droga powrota byla bardzo komiczna. Znowu zaczelo padac. Ja mialam swoj niebieski foliowy plaszczyk, ktory dostalam od Mamy. Natomiast Lisa nie miala nic a na dodatek rozwalily jej sie buty. Co wiec zrobila: nalozyla worek foliowy na glowe, a w reku trzymala wielki lisc palmy, ktory z powodzeniem sluzyl jej za parasol! Byl to obraz przekomiczny. Gdy dotarlysmy do wioski (niewiadomo-jakiej) zaraz zainteresowali sie nami mlodziency chcecy za odplata oczywiscie podwiesc nas do kolejnej wioski. Zapewniali, ze juz zaden bemo nie przyjedzie i ze juz tylko oni moga nam "pomoc". A ja czekalam. Nauczylam sie, ze czekaniem mozna wiele spraw zalatwic. Po chwili podjechal bemo, ktory zabral nas do wioski przesiadkowej. Jeszcze godzina jazdy i juz bylysmy w "naszym" multikulturowym domu w Solo!
Bez dwoch zdan: dla nas ten dzien byl wyczynem!

Swiatynia Pura Luhur Uluwatu i najwieksza malpka







W bardzo malowniczym miejscu na zachodnim cypelku poludniowego buta bali nad urwiskiem skalnym, na scianie o wysokosci 70 m. usytuowana jest swiatynia Pura Luhur Ulu Watu. Jest to jedna z Sad Kahayangan, czyli Szesciu Swiatyn Swiata (ignotum per ignotum), wzniesiona w XVI w. i odwiedzana niemal przez wszytskich Balijczykow. Zamieszkala jest obecnie takze przez stado bardzo sprytnych i wrednych malpiszonow. Ale zacznijmy od poczatku. Tego dnia bylo bardzo goraca. Twarz po prostu pokrywala sie kropelkami potu. Chyba wczesniej jeszcze czegos takiego nie przezylam. Zeby wejsc do swiatyni hinduskiej trzeba ubrac sarong, czyli po prostu przewiazac sie szmatka. Ale te przepisy sa nie do konca dla mnie jasne, bo widzialam turystow, ktorzy wchodzili po prostu w dlugich dzinsach. Moze i tak mozna. A poza tym, raz mowia, ze nawet w sarongu nie mozna wejsc do srodka do swiatyni, tylko trzeba stac za plotem. Kiedy indziej mowia, ze skoro mam sarong, to moge wejsc. Wiec w zaleznosci od wiatru, tak tez dostosowuje sie do zasad :)
Ale zaczelam mowic cos o malpach. Na poczatek zobaczylam jedna, bo probowala napic sie wody z kranu, chcialam jej odkrecic, ale widac byl zablokowany. A potem nagle jedna bezczelna malpa zerwala mi okulary, ktore mialam na oczach i pognala z nimi na dach. Od razu poziom adrenaliny i zlosci i skoczyl, bo dlaczego ktos mi zabiera moje bardzo fajne i przydatne okulary - szczegolnie jak caly dzien jezdzi sie na skuterze!!! Jakis lokales powiedzial, ze moze mi je odzyskac, ale za 50 tys. Nawet rzucil cos tej malpie, ale byla nie zainteresowana. Niewiele myslac, choc powinnam byla, wskoczylam za malpa na dach. Uslyszalam jak jeden z turystow mowil: "a oto najwieksza malpka"... tak, tak, to bylo o mnie. Malpa uciekla na przylegajace do dachu drzewo. Ja po dachu za nia. Na szczescie byl z czegos takiego zbudowany, co uginalo sie pod moimi stopami i amortyzowalo kroki. Usiadlam na dachu, pod konarami drzewa wypatrujac mego wrednego malpiszona. Z zaciekawieniem przygladala mi sie inna malpa. I nagle siegnela swoja bardzo sprytna lapa po mojego kolczyka. Dobrze, ze mialam tylko takiego szpikulca, bo inaczej chyba by mi ucho urwala. Wyrwala go w kazdym razie z zatyczki i wsadzila sobie do geby. No i wtedy to faktycznie stracilam juz morale, zbila mnie tym z tropu. Na szczescie nie smakowal jej kawalek metalu. Wyplula go na ziemie, a ja skoczylam za nim. Podnioslam go i schowalam wraz z drugim do kieszeni. Poszukalam mojej malpy. Siedziala na dachu w srodku swiatyni. Nie baczac na zakazy po prostu tam weszlam, ale znowu nie potrafilam politycznie zalatwic transakcji wymiany z malpa i uciekla gdzies dalej. I w tym momencie dalam za wygrana. Poszlismy z Andrzejem, z ktorym wlasnie podrozowalam i ktory cale zajscie sfotografowal, na spacer nad urwiskiem do miejsca widokowego. A gdy juz wrocilismy zobaczylam znowu mojego malpiszona jak z zacieciem obgryzal moje okulary. Tym razem poprosilam o pomoc lokalesow. Kobietka znowu zazadala 50 tys. Zgodzilam sie. W miare szybko odzyskala moja wlasnosc, rzucajac malpie paczke ciasteczek. Ale jak zobaczylam w jakim stanie mi je przyniosla, z wdziecznoscia dalam jej tylko 10 tys. No bo tez przesadzaja z tymi cenami! Tak wiec okulary odzyskalam. Jeszcze moga mi slyzyc. I prawie nie widac po nich z zewnatrz, ze az tak bardzo ucierpialy.
Najciekawsze jest jednak to, ze wlasnie tego dnia zastanawialam sie, ze ja tak po prostu podrozuje, a ze zadnych przygod nie mam, co by je mozna na blogu ciekawie opisac. I oto sie przytrafila... Dodam jeszcze, ze malpy jadly skarpetki, klapki i krem do opalania. Smacznego!

Odpowiedzi na pytania Mirki




Co tam jesz, gdzie śpisz?

Spie po prywatnych domach ludzi, ktorych znalazlam na portalu couchsurfing. Na razie odwiedzilam tak 6 domkow. Goscilo mnie 3 Indonezyjczykow, 2 Rosjanki i 1 Polka. Czasem uda mi sie spac na lozku, czasem na materacu, czasem na ziemi. Generalnie problem jest taki, ze pozno chodze spac a wczesnie staje, kolo 5, 6 rano bo to albo za glosno z ulicy, albo za goraco, albo koguty wydzieraja sie nieziemsko, by obwiescic nowy dzien. Ale teraz jestem w Kucie i jest cisza i spokoj i moge klasc sie wczesnie i wstaje tez wczesnie, bo wtedy moge sie do komputera dorwac :) Tylko, ze tak, to bede mogla spac jeszcze tylko na wyspie Lombok, po potem juz nie ma CS. Trzeba bedzie czegos innego szukac.

Czy sa tam góry?

Indonezja powstala w wyniku wybuchow wulkanicznych, jesli sie nie myle, wiec mozna powiedziec, ze tu wszystko zmierza do tego by byc gora :) Jeszcze 18 wulkanow jest czynnych. O jednym Merapi jest ostatnio glosno. A ja widzialam jeszcze chyba dwa czynne: Bromo i jeden na Bali.

Jakie rosliny i zwierzęta żyją w Indonezji?

Jak sie dowiedzialam z przewodnika miedzy wyspami Bali i Lombok przebiega granica pomiedzy flora i fauna azjatycka a australijska. Z roslin to mamy wszelkiego rodzaju palmy i bambusy. Las tropikalny, albo sawanne. Na terenach nizej polozonych znajduja sie tarasy zazwyczaj malownicze tarasy ryzowe, a wyzej uprawy herbaty, kawy i chili. Jesli chodzi o zwierzeta to malpy, gekony malutkie, po scianach chodzace, wszechobecne i wszystko zjadajace mrowki. Podobno rajskie ptaki maja sie dopiero zaczac :) A, no i wazne, na ulicach mozna spotkac psy i koty. To znaczy, ze jeszcze nikt ich nie zjadl :)

Na jakiej dokładnie wyspie jesteś?

Bylam w centralnej i wschodniej Jawie, teraz jestem na Bali, bede na Lombok, Sumbawie i Flores, opcjonalnie rowniez na Sumbie.

W jakim mieście?

Bylam w Surabaya, Yogyakarta, Solo, Malang - Jawa. Ubud, Kuta - Bali.

Nie wiem, no jak się porozumiewasz?

To zalezy z kim. Jeden tydzien, ten na Bali, to prawie ciagle po polsku, tudziez po ukrainsku i rosyjsku - bylo do mnie mowione. Glownie angielski. Czasem indonezyjski w tym ograniczonym zakresie jaki udalo mi sie przysposobic przed wyjazdem.

Czy są tam jakieś bankomaty? jaka jest waluta?

W Indonezji waluta jest rupia. Nasza zlotowka to 1000 Rp. Banknoty sa 1, 2, 5, 10, 20, 50, 100 tysieczne. Maja rowniez monety, ale te dostaje tylko jak ide do supermarketu. Przykladowe ceny:
5-12 tys - sniadanie
2,5 - 10 tys - transport lokalny
10 - 20 tys - wstep do atrakcji przyrodniczych, swiatyn, malpiego lasu.
5 tys - przepyszny sok ze swiezo zmiksowanych owocow.
30 - 50 tys - wynajecie motocykla na jeden dzien
50 tys - przykladowa cena za busa na dalekie odleglosci.
2,5 tys - najtansza butelka wody 1,5l
50-100 tys - cena za jeden nocleg - jeszcze nie placilam.
350 - cena smsa, ale chyba ja mam taka taryfe, ze jak wysle jednego to tego dnia mam 100 gratis

Czy szczepiłaś sie na choroby tropikalne.

Nie, nie szczepilam sie. Mam tylko to, co 5 lat temu przed Peru sobie zaaplikowalam. Nie jestem na terenach malarycznych. Jedynie goraczka Denga moze mi sie przytrafic, ale przed nia to nie za bardzo wiem, jak sie chronic :)

Kiedy dokładnie wracasz?

Dokladnie wracam pod koniec grudnia :)

Czy ubierasz się w ich stroje, czy nosisz polskie?

Na razie nosze moje laszki. Jako, ze w wiekszosci znajduje sie na terenie zamieszkalym przez muzulmanow to nosze zakryte ramiona. Tylko na Bali pozwalam sobie na wiecej swobody, co spowodowalo, ze siobie opalilam plecy w laciate wzorki. Kupilam sobie szerokie spodenki, niby wykonane metoda batiku, ale nie przepuszczaja powietrze i gotuje sie w nich. Mam tez jeszcze jedna bluzeczke, niby batik rowniez, ale ja zaloze na swieta :)

Z tą fryzurą to serio tak źle?

Dowiedzialam sie, ze nie jest az tak strasznie jak myslalam. Powiedziano mi, ze jak ktos idzie do wiezienia, to mu tam glowe gola, a jak wychodzi po trzech miesiacach, to ma wlasnie takie wlosy jak ja. Zreszta to byl problem tylko na Jawie, na Bali jest za duzo turystow, by lokalesi mieli na cos takiego zwracac uwage. Ciekawe jak bedzie dalej :)

Czy masz już bilet powrotny?

Jeszcze nie mam tylko jednego biletu powrotnego z Flores do Denpasar. Ale kupilam juz sobie z Denpasar do Kuala Lumpur, a z tamtad do Londynu i Poznania juz mialam. Chcialam poczatkowo wrocic statkiem, ale nie wiem, czy tak zrobie. Chyba jednak polece samolotem, bo podroz z Flores do Denp. zajmuje caly dzien, i normalnie nie bylo by problemu, gdyby to nie byl wlasnie czas swiat Bozego Narodzenia.

Jak by byly jeszcze jakies pytania, to smialo :)

poniedziałek, 15 listopada 2010

Srodkowa Jawa artystycznie




W Yogyakarcie spedzilam cztery dni. Jak juz wiesz, byly one poswiecone rozworzeniu pomocy do obozow dla ludzi, ktorzy w wyniku wybuchu wulkanu utracili swoje domy. Ale rowniez kilka chwil spedzilam na doznaniach artystycznych. Najpierw w Palacu Sultana moglam sie przyjrzec jak przygotowuje sie lalki do teatru cieni. Proces wytwarzania jednej to trzy tygodnie pracy. Najpierw wycinana jest wraz ze wszystkimi ozdobnikami ze skory (chyba, w kazdym razie jest to gietki i nie lamiacy sie material). Ma ona w sobie niesamowicie wiele ornamentow. A kazdy cos oznacza. W takiej jednej lalce zawarta jest cala kosmologia i psychologia jawajczykow. Chlopak, ktory poswiecil mi duzo czasu na wyjasnianie wszystkich symboli powiedzial, ze lalki reprezentuja najstarsza wiedze jawajczykow, jeszcze zanim swoje wplywy zaczal wywierac hinduizm i islam. I trzeba przyznac, ze warta jest ona glebszemu sie jej przyjrzeniu! Glownym haslem jest harmonia i pogodzenie sie z tym, ze cierpienie prowadzi do szczescia, ze jest jego niezbednym elementem. Po wycieciu lalki sa malowane. Kazdy kolor cos symbolizuje. Dlaczego w takim razie jest to teatr cieni? Poniewaz kazdy z nas ma w sobie cos, co ukrywa przed innymi. Dlatego w sztuce wystepuja cienie. Cale przedstawienie wayan kuli odbywa sie w nastepujacy sposob: (pewnie moga byc warjacje ale ja na wlasnie takim bylam) 13 mezczyzn gra na gamelanie, 5 kobiet spiewa, 1 narrator gra lalkami i opowiada historie. Przedstawienie moze trwac nawet cala noc, ja bylam na 2,5 godzinnym. Gra na gamelanie to dobra okazja towarzyskiego spedzienia czasu, co bardziej zmeczeni moga sie rowniez przespac.
Z inna forma przedstawienia hinduskich swietych opowiesci jest wayang orang czyli historia opowiedziana przez aktorow poruszajacych sie tradycyjnym krokiem jawajskiego tanca. Mi udalo sie byc na przedstawieniu p.t. Slub Dasarata. A to wszystko juz w Solo dzieki nieocenionym ludziom, ktorych poznalam w domy Yany, dziewczyny z Rosji, ktora wlasnie jest w Indonezji na stypendium. Wieczorem w dniu naszego przyjazdu (naszego znaczy Lisy i mojego. W Jogjy spotkalam Lise, 20 letnia dziewczyne ze Szwajcarii, z ktora spedzilam nastepny tydzien podrozojac z Jawy do Bali) akurat urzadzali wloska kolacje. Fantastyczni ludzie. Bardzo dobrze sie z nimi czulam. Spotkalam m.in. Brazylijczyka, Ekwadorczyka, Wlochow, Polke, Rosjanke, Wenezuelanke, Rumuna aaaa i oczywiscie RPAczyka o imieniu Peaceful. Stalo sie to przyczynkiem na nastepne kilka dni do zartow moich z Lisa. Ona byla Peaceful a moim imieniem bylo Easy-Going :)

Prambanan



Na wschod od Jogyakarty znajduje sie Dolina Krolow albo Dolina Umarlych, jako ze Jawajczycy uwazaja, ze rozrzucone po tym terenie swiatynie staniowia mauzolea dawnych krolow. Najwieksze wrazenie szczegolnie przy zachodzie slonca (wschod lub zachod slonca nad jakims obiektem to chyba ulubiony temat do fotografowania w Indonezji) wywoluje kompleks hinduistycznych swiatyn Prambanan. Zostaly one zbudowane ok. 856 dla upamietnienia zwyciestwa jednej dynastii nad druga. Trzy glowne swiatynie dedykowane sa Siwie, Wisznu i Brahmie. Im towarzysza jeszcze trzy pomniejsze. Obok znajduja sie kolejne trzy swiatynie. a jedna z nich jest bardzo rozbudowana. Wiem, ze morze to brzmiec lakonicznie, ale wyobraz sobie w centrum stojacy glowny kopiec, ktory otaczaja pierscienie mniejszych kopcow. Potem potaw jeszcze brame dla ozdoby i juz bedziesz mial calosc :)
Najwieksza atrakcja podczas zwiedzania tej swiatyni byl kolejny wybuch wulkanu Merapi. Wszystcy zbiegli sie w zaciekawieniu. I trudno im sie nie dziwic. To jak przezyc cos tajemniczego, co z jednej strony przeraza a z drugiej fascynuje! Ale to nie byl powarzny wybuch. Tylko pyl.
Jeszcze jeden znaczacy fakt dotyczacy tych swiatyn. Pod koniec 1937 r. podjeto przygotowania do renowacji swiatyni, ktora z niewiadomych przyczyn zostala opuszczona tuz po jej wybudowaniu. Prace renowacyjne trwaly nieprzerwanie az do 2006 r. kiedy to poterzne trzesienie ziemi pochlonelo 6 tys ofiar i powaznie uszkodzilo kompleks swiatyn.

sobota, 6 listopada 2010

Bromobudur


Bromobudur to najwieksza swiatynia buddyjska. Zostala zbudowana 300 lat wczesniej zanim zaczeto budowac katedre w Paryzu. Cala jej konstrukcja przedstawie kosmologie buddyjska.

Bromobudur es un templo mas grande. Fue constriudo en el siglo 8/9.

Yogyakarta w cieniu wulkanu Merapi








Przyjechalam Jogjy trzeciego dnia pobytu w Indonezji. Mieszkalam w domu Jaya, przyjaciela Anaza - chlopaka, u ktorego zatrzymalam sie w Surabaji. Jeszcze tego samego dnia, kiedy brutalnie (bo po raz pierwszy i nie bylam na to przygotowana) doswadczylam indonezyjskiego czasu, ktory z jednej strony jest bardzo rozciagliwy a druga jego charakterystyka polega na tym, ze najpierw siedzimy przez kilka godzin nic nie robiac, a potem pada haslo i wszyscy sie zrywaja. Tak bylo z nami. W sobote dlugo musialam czekac zanim pojechalismy do obozu, w ktorym mieszkaly osoby ewakuowane ze spalonych popiolem terenow. W miedzy czasie moj europejski upor zaowocowal tym, ze zwiedzilam troche miasta, ale o tym, potem :) (bo tez nie moglam go zwiedzic za dlugo, bo Anaz przyslal mi wiadomosc, ze ruszamy, i ruszylismy za 3 godziny). Zrobilismy zakupy i zawiezlismy je do dwoch obozow. W kazdym z nich mieszka ok5oo osob. W sumie bez dachu nad glowa pozostalo ok. 3 tys. W obozach mieszkaja albo w salach, albo w namiotach. Dzieci ucza sie w namiotach lub na dworzu.
Na razie wulkan wybuchal wyrzucajac z siebie pyl o temperaturze 600 st. W sobote rano do Jogjy dolecial juz tylko zimny, szary pyl.
Podobno najwiekszy wybuch jeszcze przed nami. Erupcje wystepuja niemal codziennie. A gdy przyjdzie ostateczny wybuch, to ponoc ma byc najwiekszy ze dotychczasowych w historii. Spodziewaja sie nawet, ze gora zostanie rozerwana i zostanie krater po wybuchu.
Od wielce oczytanego czlowieka- Horii, dowiedzialam sie, ze sultan Yogyakarty mianuje straznika gory, ktory ma za zadanie byc posrednikiem pomiedzy duchem gory i spolecznoscia. Kiedy w 2006 r. po wybuchu wulkanu wladze zarzadzily ewakulacje, ow czlowiek powiedzial, ze rozmawial z duchem gory i ze juz nie bedzie wiecej wybuchow. Ludzie go posluchali i zostali w domach. W krotce po tym zostal uznany za bohatera narodowego. W tym roku rowniez powiedzial, ze gora sie uspokoi, ale wladze byly stanowcze i wiecej ludzi zostalo ewakulowanych. zostal w swoim domku 5 kilometrow od gory. Wszyscy zostali znalezieni martwi. Jego pozycja ciala wskazywala na to, ze modlil sie do ducha gory. Ludzie nie stracili wiary w niego, bo uznali, ze do ostatniej chwili wstawial sie za spolecznoscia lokalna u ducha gory.
Po jego smierci oraz gdy wulkan sie uciszy, Sultan wyznaczy jego nastepce, najpewniej bedzie to ktorys z jego 5 dzieci (pozostala 5 zginela z nim w wybuchu).
Ludzie nadal potrzebuja pomocy, i chyba coraz bardziej sie boja.
Ja jestem jednak juz daleko od tego miejsca.