Możesz siedzieć w domu, ale wtedy nie narazisz się przygodzie. A ona czeka tuż za rogiem.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Baños

Pomiędzy Quito a Macas, czyli pomiędzy jednym miejscem pracy a drugim wybrałam się w dobrym towarzystwie na weekend do Bańos. Mała miejscowość zatopiona w małej dolince pośrodku wielkich gór. Nad głowami króluje wulkan Tungurahua 5029 mnpm oraz inne góry, co nazw ich nie pomnę.
Zatrzymaliśmy się w hostelu Transylvania. Koszt 8 $ za noc ze śniadaniem. Miejsce przyjemne. Językiem obowiązującym w napisach jest hebrajski, potem hiszpański i angielski. Można pograć w bilard, pooglądać filmy i wymienić książkę za książkę. Polskich książek do wyboru były trzy, w tym Kapuściński.
Banos, jak każda mieścina ma swoją świętą opiekunkę, jest nią Maryja od świętej wody:
 Kościół jest duży i ładny. Powierzony opiece dominikanom. Na ambonie do dziś stoi św. Dominik z miną pouczającą.
 Park jest zadbany. Na każdym drzewie jest tabliczka z wyrytą nazwą drzewa. To, co widzimy na zdjęciu, to mostek miłości. Bardzo romantyczne miejsce :)
Bańos to typowe turystyczne miasteczko. Przyjeżdżają tutaj nie tylko turyści zagraniczni, ale również sami Ekwadorczycy. Znane jest ze swoich gorących źródeł. Poniżej jeden z basenów z bardzo gorącą wodą, trudno było w nim wytrzymać. Idąc po schodkach na górę znajduje się drugi basen z wodą nie aż tak gorącą. A obok basen z wodą zimną. Z basenu do basenu! Przypomniało mi to bajkę o Koniku Garbusku, który musiał zanurzyć się na przemian w kotłach z zimną i gorącą wodą. Za swoją odwagę został przemieniony w nie-pamiętam-co. 
Małe agencje turystyczne przygotowały szereg aktywności sportowo-turystycznych. Większość z nich kończy się na -ing. Jedną z propozycji, z której nie skorzystaliśmy była wieczorna wycieczka na punkt widokowy, z którego można ponoć oglądać wydobywającą się lawę z wulkanu. W cenę wliczony jest napój Canelazo - podgrzewany napój alkoholowy z przyprawami - chluba wielu regionów. Znajomi wybrali się na tą pasjonującą wycieczkę i niestety, wrócili rozczarowani. Nic nie widzieli, z obiecywanych wielu szklanek napoju otrzymali tylko jedną i to bez alkoholu, jak zaświadczają. I mi, kiedy przyszła ochota na alkohol, okazało się, że jest niedziela i w ten dzień nie sprzedają.

Kolejną atrakcją regionu są wodospady. Można dojechać do nich zjeżdżając na rowerach (wypożyczenie kosztuje 8$). Można także dojechać w ciężarówkach przerobionych na centrum rozrywki - siedzenia prawie wygodne, głośnik z muzyką. Z tyłu siedzenia ustawione są po kwadracie, a na środku znajduje się rura. Moi ekwadorscy towarzysze podróży nie do końca ładni i gładcy przez całą podróż uskuteczniali ruroshow! Zabawa przednia.
Minęliśmy dwa wodospady - węża i nadziei, który spadał na dach samochodu i dojechaliśmy do miejsca, gdzie w sposób naturalny forma skały przypominała twarz Jezusa.
Przewodnik mówił, że skała poniżej twarzy Jezusa jest cudowna i jeśli się ją dotknie, spełnia życzenia. Organoleptycznie i historycznie nie będę mogła tego sprawdzić, ponieważ nie zażyczyłam sobie niczego, ani nie dotknęłam skały. Może trzeba było :)

 Ładne tereny i żeby nie było, że zdjęcia ściągnęłam z internetu, to oto ja i wiatr.
 Przyroda jest piękna.
 Ostatni punkt w naszej wycieczce: Cascada Polion de Diablo - Diabelski Kocioł. Wielki wodospad, siła potężna. Coraz lepsza infrastruktura, by do niego dotrzeć - idzie się po dwóch mostach linowych z jednej strony. Z drugiej strony też można dojść do wodospadu i nawet przejść za jego tył. Nasza droga była zamurowana.
 Hiszpania, Ekwador i Niemcy. Brakuje Meksyku a Polska robi zdjęcie. Bo najważniejsze to dobre towarzystwo. Ekwador poznałam jeszcze w Quito w dzień moich urodzin. Niemcy zaczepiłam w miejscu, gdzie jedliśmy obiad. Hiszpanię i Meksyk poznałam z Niemcami w basenie z gorącą wodą - wiedzieliśmy, jak jest po hiszpańsku być pijanym, ale nie mogliśmy sobie przypomnieć, jak się mówi: być trzeźwym :) Bardzo pozytywni ludzie!!!
Od wczoraj nieustannie pada... nic więcej nie dało się zrobić, nie wliczając wypadu do cukierni na naleśniki z czekoladą i shake z dwóch kulek loda. Dziś zbieramy manatki, kończą się nasze wakacje, ruszamy do Macas. A co w Macas się zdarzy... nie mam pojęcia :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz